Newsy

Rozmówki angielskie w czasie zarazy

Warszawskie metro ma na monitorach całkiem przytomne scenki z angielskimi zwrotami. Wymyśliła to Fiszkoteka, dla której to pewnie wehikuł reklamowy, ale nie obraża inteligencji przygodnego pasażera metra. Jednakże przydałoby się coś na czasie, bo krakowianka i gwardzista z Buckingham Palace poznali nowe straszne słowo – FURLOUGH. Niby nic, tradycyjny słownik tłumaczy to jako URLOP. Szkopuł w tym, że żaden Anglik takiego urlopu wolałby nie mieć. Zafundował go im (i nam) koronawirus.

Co to ma wspólnego z cydrem? Sporo, bo przymusowy urlop boleśnie uderzył w gastronomię. To się natychmiast przełożyło na zamówienia dla angielskich cydrowników, bo małe brytyjskie browary i cydrownie sprzedają większość swojej produkcji poprzez puby, bary i restauracje. Już kwietniowa ankieta wśród 282 rzemieślniczych browarów wykazała, że sprzedaż spadła o 82% od wybuchu pandemii.

Niemiła wiadomość przyszła we wtorek 12 maja – brytyjski rząd ogłosił, że przedłuża Coronavirus Job Retention Scheme, potocznie zwany FURLOUGH, do końca października. Program ruszył od 1 marca, czyli przewidują, że koło ratunkowe dla małego biznesu, w tym pubów, będzie potrzebne przez 8 miesięcy. To naprawdę ponura informacja, bo każdy miesiąc lockdownu przybliża katastrofę rzemieślniczego cydrownictwa. O podobnych kłopotach francuskich cydrowników pisaliśmy wcześniej.

Rzemieślnicze stowarzyszenie CAMRA (Campaign for Real Ale) promuje sprzedaż piwa i cydru on-line, aby ratować kwitnący dotąd sektor. W Polsce możemy sobie pomarzyć – cydr on-line ciągle zakazany. Za to podatki nie mają urlopu.